Jestem dzieckiem, które dorastało i
wchodziło w dorosłość w latach 90-tych. Dla mnie to był czas ogromnej
fascynacji modą, nie chciałam być modna, to nie to, ale uwielbiałam oglądać
pokazy, chłonęłam wszystkie informacje o wielkich domach mody. Dla mnie był to
świat tak niezwykły i fascynujący, że zawsze miałam kasetę w magnetowidzie i
nagrywałam cokolwiek, co udało mi się znaleźć w telewizji, a już pokazy haute couture, to była gratka! Oczywiście,
były to fragmenty, migawki. Uwielbiałam ten splendor, bogactwo form, kolory,
tkaniny i to jak odważnie, a czasem arogancko było to wszystko połączone w
jedną całość, tak niezwykłą, że żałowałam i zazdrościłam zaproszonym gościom z
pierwszego rzędu, że mogą i mają to szczęście, być tam i podziwiać to
widowisko.
Zupełnie odrębną kwestią były modelki. Moją ulubienicą była Linda
Evangelista, a zaraz po niej Helena Christensen. To były takie
nazwiska, że niemal każdy je zna do dziś; Claudia Schiffer, Naomi Campbell, Christy Turlington i wiele innych.
Najbardziej,
nawet poza kulminacyjnym pokazem mody, ciekawił mnie sam proces twórczy,
wszystko to co działo się od strony zaplecza, to co było niedostępne dla
takiego odległego w świecie widza jak ja. Jak wygląda pracownia projektanta,
jak powstają szkice, co jest inspiracją Zdałam sobie sprawę, że chętnie gdybym
mogła, to od czasu do czasu chciałabym być niewidzialnym mieszkańcem takiej
pracowni, trochę bezwstydnym podglądaczem, który przez ramię by zerkał temu co
tworzy, lub siedząc gdzieś w kącie był świadkiem przymiarek, wzburzenia
artysty, momentu gdy coś akceptuje, lub odrzuca.
Piszę
ten post w przerwie seansu jakiemu się właśnie oddaję. Dziś jestem takim
nieznanym gościem w pracowni Ralpha Laurena. Oglądam film "Cały
Ralph" na HBO GO, który przypomniał mi o moich tak odległych
zainteresowaniach, gdy miałam lat naście :)